czwartek, 25 października 2012

8. Jak wytłumaczyć tobie mam, że jesteś wszystkim tym, co mam?


Albo te wielkie anielskie cielska założyły się, kto wychlapie najwięcej wody z Bożej wanny i strąci wszystkie kręgle, albo przewidziany koniec świata przez Majów to nie głupiutki żart i forma straszenia ludności przed apokalipsą.
Nad całym Śląskiem krążyły czarne jak smoła masy chmur. Potrafiłabym zrozumieć godzinę, ewentualnie kilka godzin padania, w końcu leśna flora musi w jakiś sposób się odżywiać. Ale nie czwartą dobę! Patetycznego widoku promieni słonecznych, niemiłosiernie nagrzewających żorską glebę moje czarne ślepia nie widziały już od hen wieków. Dla ciśnieniowej głowy taka nagła zmiana pogody była gorsza, niż narkotykowy głód u ćpuna. Opuszczenie domowego schronienia równało się z wodospadem na całym ciele i grzaniem dupska przez co najmniej tydzień pod różową pierzynką. Widok odważniaka, który z podniesioną głową spacerował po chodniku był taką rzadkością, jak dostanie bożonarodzeniowej rybki dzień przed Wigilią.
Niecałe sześć tysięcy minut zmieniło metropolię w botaniczne wykopaliska. Zamiast asfaltowych dróg rzeki, niosące gdzieniegdzie niespodzianki z miejskiej kanalizacji, połamane gałęzie drzew, tworzące jeszcze lepszy tor przeszkód, niż w dziecięcych lunaparkach, liście na szybach, układające się w zieloną mozaikę, potężne wyładowania elektryczne, wprowadzające nawet przepełnionego brawurą w fazę nieprzyjemnych dreszczy, a przede wszystkim krople wody wielkości piłeczki pingpongowej, lejące się z nieba jak z węża ogrodowego. Czysta anomalia pogodowa. I nie, szanowna pani Rihanno, wykrzykująca niczym przestarzały odkurzacz imię mojej ciotki, żaden parasol podczas takiego kataklizmu nie pomoże.
Bartmanowi również warunki atmosferyczne nie odpowiadały. Godzinami przesiadywał przed telewizorem, podziwiając wyglancowane na błysk twarze prezenterek telewizyjnych i żłopiąc napój energetyczny, który dużej części społeczeństwa robi z żołądka jesień średniowiecza. Przez aurę panującą na zewnątrz zrobił się bardziej nerwowy, niż moja, świętej pamięci, matka przed okresem. Odpowiadał jedynie gwarą podwórkową, albo otwierał usta na szerokość porównywalną z Mupetami i nie wyduszał z siebie ani słowa, przypominając glonojad przyklejony do szyby akwarium. Bywały i takie momenty, że zbywał mnie półsłówkami bądź odganiał ręką jak bezpańskiego psa. Zbigniew Bartman niechętny do rozmowy, to coś na wzór staruszki zmieniającej parafię.

Piąty dzień nieustającej ulewy. Siedziałam na kanapie, klnąc pod nosem na telewizyjną pogodynkę. Nie dość, że wydawała z siebie odgłosy porównywalne z zakłóceniami radiowymi, to na dodatek korektor na twarzy niesamowicie się jej zwałkował, tworząc pod oczami sińce głębokości Bajkału. Zrozum dzisiejszy medialny świat, prezenterka straszy bardziej niż Biała Dama w kórnickim zamku.
Dzwonek do drzwi przerwał moje nieme wyśmiewanie biedulki, wskazującej kościstymi rękoma kierunek wiatru. Zignorowałam melodyjkę, jeszcze mocniej tarmosząc obicie kanapy pod ciężarem mojego tyłka. Osobnik za drzwiami stawał się coraz bardziej natarczywy, przedłużając bimbanie z sekundy do dziesięciu. Linia melodyczna rodem z Titanica wryła mi się w szare komórki, co jakiś czas przelatując przez głowę.
- Do kurwy nędzy, Sam, otwórz te cholerne drzwi! - zapiał Zbyszek zza frontu łazienki, wracając do jakże pochłaniającej czas czynności, jaką jest golenie.
Recytując w myślach alfabet od tyłu, z niechęcią skierowałam się do sosnowego wejścia. Przez judasza ujrzałam całą plagę sąsiadów. Z wyrazem twarzy godnym schizofrenika otworzyłam drzwi, wpuszczając chmarę podenerwowanych osobników obu płci na korytarz.
- Panienko, potrzebujemy pomocy! - wydyszała pani Berta, czerwona na twarzy jak dojrzały pomidor. - Ja, panowie i moje dziewki nie damy sobie rady!
- Ale o co chodzi? - zapytałam, drapiąc się za lewym uchem.
- Woda zalewa nam piwnicę! Jeśli nie wypompujemy jej na czas, możemy zapomnieć o prądzie i ogrzewaniu! Skrzynka z bezpiecznikami jest na dole! - wyrzucała z siebie ledwo co sklecone zdania, momentami zaciągając się rodzimym rosyjskim językiem.
Wyjrzałam na klatkę schodową. Wszyscy mężczyźni byli przygotowani jak na rejs podczas sztormu. Rybackie kalosze, nieprzemakalne ubrania, litania wiader i pompa z wężem ogrodowym. Tylko jeden z nich wprowadził trochę śmiechu wśród pozostałych panów domu, zakładając na siebie rażący kapok.
- Nie mam ochoty utopić się w szczynach - wyciągnął usta w wojowniczym uśmiechu, ukazując sztachetę ułamanych zębów. Cudem powstrzymałam odruch wymiotny.
- Niech państwo poczekają, tylko wyciągnę tego pasożyta i założę coś stosownego - nie widziało mi się babranie w zanieczyszczonej wodzie, ale lepsze to, niż życie jak w prehistorii.
Walnęłam z całej siły w szybkę od łazienkowych drzwi, wprawiając ją w niebezpieczne drganie.
- Bartman, rusz swoje popularne cztery litery i ratuj tę ruderę! - zawyłam, bezlitośnie kopiąc w drewnianą framugę.
Wyskoczył nabuzowany jak szampan przed otwarciem, z odrobiną pianki do golenia nad ustami.
- Nawet w spokoju szczeciny nie można się pozbyć! - fuknął z nutką obrażenia, opanowując swój czupurny charakter dopiero po dojrzeniu sąsiadów. - O co chodzi?
- Zbieramy wszystkich mieszkańców tej klatki, woda nas zalewa od najniższych partii! Panie, pomóż! - pani Berta najwidoczniej była językiem całego zgrupowania. Wytrzeszczyłam oczy, kiedy na kolanach doczepiła się jego podziurawionych dżinsów jak dziecko maminej spódnicy. - Błagam!
- Spokojnie, poradzimy sobie - Zbyszek poklepał ją po ramieniu, przywracając do pozycji pionowej. - Macie potrzebny sprzęt?
Kolonia samców jak jeden mąż skinęła głową w geście potwierdzenia.
- Dobrze, w takim razie skierujcie się już na dół, ja i moja towarzyszka zaraz do was dołączymy - towarzyszka, jak to arystokratycznie brzmi.
- Co mam robić, generale? - zasalutowałam, powstrzymując chichot. Zmierzył mnie od góry do dołu, uśmiechając się zadziornie.
- Przede wszystkim zmień ubiór, żołnierzu. Chyba, że wolisz paradować nago, ale z góry uprzedzam, że wolałbym mieć takie widoki na wyłączność.
Spuściłam wzrok, czując palące od przepływającej krwi policzki. Założyłam na nogi miśkowe gumiaki, wyglądając w nich równie komicznie, jak niemowlak w podkowach. Trzeba było naprawdę uważnie się poruszać, żeby nie zgubić sięgających do kolan kaloszy. Wcisnęłam się w wiszącą na mojej chuderlawej osobie przeciwdeszczową kurtkę, podwijając rękawy. Wystarczyłby słomiany kapelusz na głowę i żywa wersja damskiego stracha na wróble murowana!
- Bartman, jesteś już goto... Matko święta! - teraz to ja wyglądałam jak glonojad. Na spokojnie mógłby reklamować rury hydrauliczne. - Idziesz ratować kamienicę, czy na wybieg dla modeli?
- Aż tak źle? - obrócił się wokół własnej osi. Dobre sobie, chyba AŻ TAK DOBRZE. Niczym Beckham ubrany w strój farmera, a ciągle tak samo pociągający. Zaciągnąłby na stóg siana chmary dziewuszek.
- Nie, skądże - strzeliłam swój firmowy uśmieszek. Gdyby wypalanie dziur było możliwe dzięki zmysłowi wzroku, Zbyszek nie miałby już tego seksownego kuperka.
Lamparcim tempem znaleźliśmy się na dole. Z bojowym nastawieniem wpadliśmy do piwnicy, gdzie zagnieździło się całe grono sąsiadów. Poziom wody podnosił się w zastraszającej ilości, przy moich stu siedemdziesięciu pięciu centymetrach ciek dostawał się do gumiaków.
- Wy dwaj! - wskazał na synów pani Berty, żarliwie wykłócających się o byle gówno. - Pomożecie mi zamontować pompę, reszta niech systematycznie wynosi wodę wiadrami.
Słowo daję, jeśli Bartman zna się na takich typu sprawach, to ja, córka marnotrawna, trafię do nieba, bez duchowego oczyszczenia.
Razem z kobietami i małolatami wynosiłam ciecz na zalane podwórko, wylewając ją do powstałego przez ciągle opady bajora. Wchodząc z powrotem do śmierdzącej szczynami piwnicy, natknęłam się na nastawione w stosunku do siebie wrogo małżeństwo z parteru. Facet zalotnie zapytał, czy kochanie się w ściekach nie byłoby podniecające, a babka z pełnym obrzydzeniem określiła swoją drugą połówkę perwersem. Cóż za patologiczna słodkość. Równie dobrze można by było dymać się w pisuarze, na to samo wychodzi.
Starając się wyrzucić z głowy ordynarne igraszki, kuknęłam, jak panowie radzą sobie z pompą. Maszyna pracowała na pełnych obrotach, a wąż ogrodowy wypłukiwał brudną wodę przez otwarte okienko.
- Już wszystko w porządku? Nie zginiemy? - zaćwierkała z nadzieją w głosie Berenika. Za inteligencję godną planktonu powinni ją dać pod gilotynę.
- Skąd! - roześmiał się Bartman, posyłając w jej stronę anielski uśmiech. Nie zapomnij utopić wzroku w jej wyeksponowanych cyckach, degeneracie. - Każdy na nowo przybyły litr płynu zostanie wypompowany na zewnątrz. Jak tylko przestanie padać, będzie można na spokojnie uprzątnąć piwnicę.
Mam tylko nadzieję, że wynajmie jakiegoś szambiarza, ja w tym zasyfionym pomieszczeniu brodzić nie będę.
Z drgawkami na całym ciele, wielorybią szybkością kroczyłam na ostatnie piętro. Nogi plątały mi się jak Michałowi po wychlaniu setki czystej, a woda spływała z przemoczonych ubrań równomiernymi strużkami. Dowlokłam się do mieszkania, resztkami sił popychając drzwi. Powolnymi ruchami zrzucałam z siebie kurtkę, koszulę, spodnie, a na końcu śmierdzące kalosze. Bielizna to chyba jedyna rzecz, która nie została ofiarą cieczy. Strzelając zębami, skierowałam się do szafy w poszukiwaniu ciepłych ciuchów. No tak, wszystkie zimowe szmaty na czas wiosenny pochowane.
- Poczekaj, dam ci coś swojego - usłyszałam za plecami melodyjny głos Zbyszka. Kiwając głową, potruchtałam za nim, po drodze przeglądając się w lustrze. Idealne połączenie Joli Rutowicz z Potworem z Loch Ness.
Przekroczyłam granicę pokoju zielonookiego, rozglądając się niepewnie. Wysiliłam się na niemały grymas. Pomieszczenie jak u typowego, napalonego nastolatka. Półnagie kobiety na plakatach, patrzące z pogardą i pewnością swojej idealności, garderoba na obrotowym krześle i rzucające się w oczy kusicielskie bokserki, zadomowione na lampce biurkowej. Aż dziwne, że ten człowiek już dawno temu przekroczył barierę pełnoletniości. Najwidoczniej mentalnie jeszcze nie dojrzał.
- Załóż - rozkazał, wręczając mi do rąk przesycone jego zapachem bluzę i dresowe spodnie.
Ubrałam na siebie podarowane odzienie i usiadłam na niezwykle miękkim łóżku, wyglądając za okno. Bez przerwy strumień wody ciął z nieba, siejąc spustoszenie wśród miejskich trawników. Nie zdziwiłabym się, gdyby po jednym bezchmurnym dniu wyjść na powietrze i ujrzeć całą plagę kraterów w glebie.
Jak na złość piorun przeciął niebo zygzakiem podczas mojego bezustannego patrzenia w utopię i zdrowo grzmotnął kilkaset metrów dalej. Wrzasnęłam przerażona, wskakując pod zbyszkową kołdrę, trzęsąc się jak ogolony pudel w czasie zimy. Taki urok cykora przed burzą.
- Sam, wszystko okej? - zapytał z przekorą. Skąd, tak po prostu lubiłam trzepotać tyłkiem we wszystkie strony świata pod pierzynką.
- Boję się wyładowań elektrycznych! - zawyłam przeraźliwie jak ciotka Ela po znalezieniu wujkowego piwa w bębnie pralki.
Łóżko znacznie ugięło się pod jego ciężarem. Odsłonił moją przerażoną twarz i delikatnie musnął ją palcami. Wpadłam jak kloc w kanalizację.
- Każdy się czegoś boi - walnął filozoficznie na wstępie zdanie, które wpajają przedszkolakom. Położył się obok mnie, głaskając jak niedopieszczoną gówniarę po głowie.
- W takim razie czego boi się nieposkromiony Zbigniew Bartman? - zapytałam uroczystym tonem, podnosząc się po pozycji wczasowicza.
Niefortunnie spuścił wzrok, majstrując coś przy zapięciu szarej bluzy.
- Przede wszystkim odrzucenia - wyszeptał jakoś tak niemrawo, zatrzymując spojrzenie w każdym możliwym miejscu, tylko nie na mojej osobie.
- A która chciałaby odrzucić takiego faceta, jak ty?
- Głupie pytanie. Dobrze wiesz, że nie jestem idealny. Jak się, mówiąc grzecznie, zdenerwuję, potrafię zbluzgać każdą osobę w najbliższych metrach kwadratowych. A co, jeślibym podniósł głos, a co gorsze rękę na dziewczynę? Sumienie by mnie zeżarło żywcem.
- Coś o tym wiem - napomknęłam, uśmiechając się kwaśno. Widząc jego marsową minę, wróciłam na bardziej optymistyczny tor rozmowy. - Zbysiu, zaryzykuj. Nigdy się nie przekonasz, czy gdzieś w przyszłości nie zrobisz błędu, jeśli nawet nie spróbujesz. Miłość jest tego warta.
Strzelił tajemniczy uśmiech i przyciągnął mnie do siebie, miażdżąc moje usta w płomiennym pocałunku. Logiczne myślenie powróciło dopiero po stymulowaniu łopatek.
- Bartman, co ty robisz?! - odkleiłam się od jego rozpalonych warg, patrząc w jego rozognione tęczówki z rosnącym zaskoczeniem.
- Stosuję twoje nieziemskie porady - zaśmiał się perliście, dobierając się do małżowiny usznej.
- Miałeś je wypróbować na swojej anielicy, a nie na mnie! - miałam takie możliwości ucieczki, jak kanarek w klatce pod napięciem.
Przestał lizać moje czułe miejsce za narządem słuchu. Na jego twarz znów wkradła się niepewność. Posadził mnie naprzeciwko siebie, zbyt często przełykając ślinę.
- Sam, muszę ci to w końcu powiedzieć. Przez cały czas, kiedy mówiłem o tej dziewczynie, miałem na myśli... ciebie.
Zapewne przypominałam welona teleskopa, wgapiając się w niego rozbieganym spojrzeniem. Po chwili, sama nie wiem dlaczego, wybuchnęłam histerycznym śmiechem, tarzając się po łóżku niczym świnia w błocie.
- To ci się udało! - wybełkotałam jakiś cudem, przecierając łzy, połowicznie i ze śmiechu, i z dziwnej radości. Wiedziałam, że nie żartował, ale jakoś nie mogłam tego zakodować w swojej tumanowatej głowinie.
- Zrozumiałem, aż zbyt dosadnie - warknął z nutką zasmucenia w głosie, gwałtownie podnosząc się z kolorowej pierzyny.
W ostatniej chwili złapałam go za rękę i z przypływem magicznej siły ponownie zaciągnęłam na miejsce ludzkiego grzeszenia.
- Ale to nie było moje zdanie na ten temat - wymruczałam zmysłowo, przyklejając się do jego rozhulanych w drodze po kobiecym ciele warg.

~*~
Cudem udało mi się wyrwać z rodzinnego zaprawiania ogórków i skleciłam jakiś tam rozdzialik. Mogłabym dodać dużo później, jednak prośba Evie wystarczająco mnie zmotywowała. :*
Jesteśmy już na półmetku, zapewne większa część z Was odetchnęła z ulgą. Jeszcze troszeczkę pomęczę tą pogmatwaną historią Sam i Zbyszka.
Ten fragment z dedykacją dla Panny A, która niesamowicie mnie rozpieszcza tymi przepełnionymi ciepłem i mądrością komentarzami. :*
Kolejny zapewne dopiero na początku września, wyjeżdżam nad polskie morze, a przenośnego komputera aktualnie nie posiadam, wpadł w tłuste łapska siostrzyczki. ;)
Postaram się być na bieżąco z nowościami u Was, jednakże z góry zapewniam, że przez telefon ciężko z komentowaniem. Liczę na wyrozumiałość. :)

1 komentarz:

  1. Jak tu się miło zrobiło... :) Wiedziałam, że prędzej czy później, Bartman zbierze się na odwagę i wyzna Sam swoje uczucia względem niej.:)
    Zbychu w reklamie rur hydraulicznych? Biorę go, to znaczy... to! :)

    OdpowiedzUsuń