czwartek, 25 października 2012

6. Od kiedy wróg pomaga wrogowi?


Oszołom, tuman, przygłup, bezmózgowiec. Tak, to idealne określenia dotyczące mojej osoby. Może i posiadam tę kupę galarety skrytą pod czaszką, ale ewidentnie jej nie używam. Zdecydowanie zbyt różowo wyobrażałam sobie przebieg tego wieczoru. Co ja myślałam? Że dziwkarz amator bądź branżowiec pogłaska po główce i pocałuje w czółko? Niedorzeczność. Za dużo oglądanych w dzieciństwie bajeczek z sytuacjami, gdzie w realnym świecie wyjście bez szwanku byłoby niemożliwe.
Siedziałam w zbysiowym samochodzie, jedną ręką mażąc po szybie, drugą przykładając do zszytego rozcięcia na głowie. Bartman był tak dobry, że zawiózł mnie do szpitala, mimo moich rozpaczliwych próśb o jak najszybszy powrót do domu. Przynajmniej przestało ze mnie cieknąć jak ze zarzynanej świni, i wcale nie mam tu na myśli czerepu, a miejsce do spółkowania. Może i z zewnątrz jestem już cała, ale wewnętrznie chyba nikt nie da rady mnie połączyć. Nerwy ze stali zostały całkowicie roztopione i zapewne minie sporo czasu, zanim wróci najpierw robiąca, potem myśląca Samanta Kubiak.
- Na pewno wszystko w porządku? – z tłoku myśli wyrwał mnie głos Zbyszka.
- Uważasz, że po takiej akcji cokolwiek może być w porządku?– odpowiedziałam pytaniem na pytanie. – Śmiało, powiedz, jaka ze mnie wywłoka.
- Nie jesteś żadną wywłoką, nie upadaj tak nisko w opinii o sobie.
Zaśmiałam się sztucznie, zatapiając wzrok w czerwonym świetle na skrzyżowaniu.
- Nie koloryzuj, dobrze wiem, jaka jestem. Najchętniej wywaliłbyś mnie z tego domu na zbity ryj i słusznie. Zibi, ja nie niszczę tylko siebie, przy okazji niszczę także ciebie.
Nie odpowiedział, skupiając się jedynie na prowadzeniu auta. Po kilku minutach zaparkowaliśmy pod naszym blokiem. Wyskoczyłam z samochodu, potykając się o krawężnik. Zaklęłam siarczyście pod nosem. Macając ziemię ostrożnie podnosiłam się do pozycji pionowej, gdy złapał mnie w talii i postawił na nogach.
- Nie musiałeś tego robić, sama dałabym sobie radę –odparłam chłodno.
- Właśnie widziałem. Przy kolejnym uskoku musiałbym pewnie wyciągać cię z kałuży – uśmiechnął się niewinnie, otrzepując ręce.
Wywróciłam oczami, kierując się do wejścia. Nie znosiłam, kiedy miał rację. I kolejny raz dopiął swego. Kiedy na drugim piętrze zakręciło mi się w głowie, złapał mnie pod pachami. Całe szczęście, że to ja kroczyłam pierwsza, w innym wypadku mogłoby nie być co zbierać.
- Mówiłem, że tak będzie – rzucił i sprawnym ruchem wziął mnie na ręce.
- Oszalałeś?! Puść mnie! – wierzgałam nogami.
- Jeszcze czego! Jesteś za słaba, musisz odpocząć – jaki troskliwy, pewnie dziewczyna mu nie dała.
Przeniósł mnie przez próg jak mąż nowo upieczoną żonę i postawił na korytarzu. Nie zastanawiając się, wpadłam do łazienki, przekopując cały majdan kosmetyczny. Wzięłam pierwszą lepszą, zapewne Zbyszka i przeciągnęłam po nadgarstku raz, drugi, trzeci. Krew płynęła delikatnymi strumieniami, dając odprężenie.
- Zdurniałaś do reszty? Przestań, to w niczym nie pomaga! –wyrwał mi żyletkę z dłoni i zaprowadził do salonu.
- Nie ciąłeś się, więc nie wiesz, jak to jest. Koi ból i cierpienie wewnętrzne, pozwala zapomnieć o problemach.
- Ale szpeci twoje ciało i prowadzi do wykrwawienia! Tego chcesz, dobrowolnej śmierci?
Spuściłam wzrok, czując napływające do oczu łzy. Nigdy nie zdarzało mi się płakać dwa razy w ciągu tego samego dnia, ba, o ile w ogóle zdarzało mi się płakać. Nie mógłby w takich momentach sypać samymi kołtuństwami? Nie, w czarnych godzinach zachciewa mu się być filozofem!
- Przepraszam, chyba nie powinienem…
- Nie, masz rację, znów masz tę cholerną rację. Widzisz Zbyszku, ja nie potrafię sama przed sobą przyznać się do głupoty. Imbecylizm ze mnie wyłazi.
- Hej, nie mów tak. Każdy robi błędy, ważne jak będziesz wstawać – zacytował Młodego M, polskiego rapera.
- Bo żyć godnie, to nie znaczy nie upadać – wyrecytowałam wcześniejszy wers, unosząc kąciki ust do góry.
Usadowił się obok mnie na kanapie, owijając poharatany nadgarstek bandażem. Przyglądałam się Bartmanowi z bocznego profilu. Buźkę to mu chyba sam Michał Anioł wyrobił. A oczy – można by utonąć w tej intensywnej zieleni. Gryzie mnie jedna rzecz – naprawdę nie potrafi sobie znaleźć odpowiedniej kobiety czy tylko potrzebuje co kilka dni jakiejś do rozładowania nadmiaru testosteronu? No co, tak też można.
- Zibi?
- Słucham ja ciebie – odpowiedział nosowo, pochylając się nad moją ręką.
- Jak ci idą poszukiwania wybranki serca? – zaczęło mnie to interesować, nie powiem.
Podniósł wzrok, patrząc na mnie spod byka.
- Wiesz, chyba zawieszam tropy. Myślę, że już ją znalazłem – uśmiechnął się cwaniacko.
- Poważnie? A któż to taki?
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie – czyli jeszcze ma przede mną jakieś tajemnice, świetnie.
- Mam rozumieć, że żadne półnagie lalunie po naszym mieszkaniu paradować już nie będą? – obydwoje zachichotaliśmy pod nosem.
- A paradowały? – zapytał niewinnie, przygryzając dolną wargę.
- Nie mów, że amnezja cię dopadła! Pamiętam, jakby to było dzisiaj, Martę „będziemy się kochać do białego rana” Waglewską. Przy okazji, tłukłeś ją jakimś wazonem po nocach? Wrzeszczała, jakby palili ją żywcem, aż musiałam zakładać znienawidzone zatyczki do uszu.
- Nie przypominaj mi o niej! Kilka treningów z rzędu przesiedziałem na ławce z miękkimi nogami. Toż to było wiecznie napalone blondynkowate zwierzę!
- Dobraliście się idealnie! – zaśmiałam się, przeczesując włosy.

Pół nocy przesiedzieliśmy na plotkowaniu i oglądaniu filmu. Na moje nieszczęście musiał być o tematyce erotycznej. Tym razem nie dałam się w ciemię bić, na ostrzejszych momentach zasłaniałam oczy bluzą Zbyszka.
- Seks jest zawsze taki wyuzdany, wulgarny i bolesny? –świerzbiło mnie, aby zapytać największego znawcę w okolicy.
- Chcesz to wiedzieć ode mnie? – pokiwałam głową, wyszczerzając zęby. – Im więcej pozytywnych uczuć skierowanych w stronę drugiej osoby, tym lepiej. Współżycie z miłości jest dopełnieniem związku i to właśnie ono jest najpiękniejsze.
- Darzyłeś przynajmniej jedną z tych dziewczyn takim uczuciem? – no co, jestem młoda i głupia, wolę się dowiedzieć od lepiej zorientowanego w życiu i stosunkach.
- Jeśli mam być szczery, to w żadnej nie byłem zakochany. To były takie lekkie związki, opierające się na samej namiętności.
- A co z tą twoją dziewczyną? Z nią też już to robiłeś?
- Ona jeszcze nie wie o moich uczuciach, i nie, nie spaliśmy ze sobą. Tym razem chcę to pociągnąć inaczej, na dłużej niż kilka tygodni, być może na zawsze – ładnie powiedziane, ciekawe, czy prawdziwie.
Wróciłam do oglądania filmu, opierając głowę na poduszce. Dlaczego w życiu nie może być tak romantycznie, jak w tym kameralnym świecie? Wszystkie problemy znikają jak za machnięciem ręki, bohater bądź bohaterka wyznają miłość drugiej stronie i wszystko jest pięknie jak na obrazie Van Gogha. Przeważnie.
- Czemu mi pomagasz, spędzasz ze mną czas, skoro mnie nie lubisz? – zapytałam, patrząc kątem oka na Bartmana.
- Nigdy tego nie powiedziałem. Owszem, czasami niesamowicie działasz mi nerwy, ale jesteś do zaakceptowania, nawet bardzo – odparł, czochrając moje ciemne włosy. I pomyśleć, że jeszcze kilkanaście dni temu z rozkoszą zabiłabym dziada, teraz nie odważyłabym się tego zrobić. Co nieszczęścia robią z uczuciami człowieka.
~*~
Muszę trochę posłodzić, inaczej byłoby za ostro. Jeszcze parę rozdziałów pociągnę w bardziej optymistycznych humorach i jedziemy z najbrutalniejszymi momentami. Psychoza wylewa się ze mnie uszami. ;)
Na żadnego bloga.pl się nie zgadzam, co to, to nie. Publikacja opowiadania z Michałem Łasko nieco opóźniona, muszę przerobić jednego ze starych blogów.
Igrzyska coraz bliżej, czekam z niecierpliwością! <3

1 komentarz:

  1. A ja chyba wiem, w kim tym razem ulokował swoje uczucia Zbyszek...:)

    OdpowiedzUsuń