czwartek, 25 października 2012

3. Romeo i Julia - wersja współczesna.


Łazienka - schowek wszyściuteńkich przedmiotów. To właśnie tam, między tamponami a mazidłami do twarzy ulokowana została moja ukochana lektura - Romeo i Julia. Czytam ją po ciężkim dniu, w dobrym humorze, w każdej sytuacji. Nie wiem dlaczego, ale pozwala mi zrozumieć ludzi, tym bardziej zakochanych.
Umieściłam kurek w wannie i odkręciłam ciepłą wodę. Skierowałam się do szafki po książkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy nie wymacałam jej ręką! Podniosłam głowę do góry i warknęłam pod nosem. Okładka dramatu wystawała z najwyższej półki, do której w moim przypadku bez krzesła ani rusz. Przepraszam, a na cholerę komu krzesło?
Zrzuciłam papcie z nóg i wdrapałam się na szafkę utrzymującą umywalkę. Ciężka nie jestem, więc zapaść się pode mną nie powinno. Caluteńka happy wzięłam książkę do ręki i zaczęłam się zeskrobywać. Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie odpierdoliła, of course. Tylko tym razem to było niechcący, przysięgam!
Otóż moja jakże giętka noga zeskakując z szafki zahaczyła o zbysiowy zegarek, leżący na zagłębieniu umywalki. Cacuszko wpadło do zlewu, a jakżeby inaczej. Problem w tym, że w zlewie nie było kurka, co zaowocowało spadkiem zegarka DO RURY.
- Nie no, kurwa! - zaklęłam, myśląc o konsekwencjach. Przecież on mnie zabije, udusi własnymi rękoma. Myśl, głupia myśl!
Obleciałam całą łazienkę w poszukiwaniu jakiś narzędzi przydatnych do obluzowania śrub w zbiorniku pod umywalką. A guzik, w naszym przypadku nikt nie trzyma chociażby śrubokręta w toalecie!
Wybiegłam z kafelkowego pomieszczenia z prędkością rozwścieczonego lamparta i wrzeszcząc krótkie "NIE WCHODZIĆ DO ŁAZIENKI!'' wyleciałam z mieszkania. Kierunek - piwnica! Przeskakiwałam co drugi schodek, o mało nie wybijając sobie zębów na drugim piętrze. Zabrałam ze sobą całą skrzynkę narzędziową i wróciłam na górę. W progu zastałam Bartmana, żłopiącego swój ukochany napój energetyczny.
- Na co ci to? - zapytał, wskazując na narzędzia.
- Zamierzam zgłębiać tajniki mechaniki - bardziej badziewnego tekstu już mu chyba nie mogłam wcisnąć.
Ułożył brwi w charakterystyczny dla siebie sposób, wypowiadając nieme ''okej''.
- Nie powinieneś iść spać? Jutro od wczesnego rana macie trening - trzeba go jakoś zbyć, inaczej przypomni sobie o zegarku.
- Gorzej niż z rodzicami - skwitował, zamykając drzwi od swojego pokoju. Machnęłam jedynie ręką, kierując się do łazienki. Kopara zjechała mi do podłogi, kiedy wyłonił się z niej Michał.
- Co tam robiłeś?!
- To, co robię zawsze przed spaniem. Myłem zęby.
ORZESZ. KURWA. JA. PIERDOLĘ. Już po mnie.
- A wiesz, to dziwne, bo jak płukałem szczoteczkę to coś mi zabulgotało. Pewnie znowu jakieś włosy zatkały kanaliki. Ale spokojnie, wystarczyła większa ilość wody i przestało - zasiejcie bratki przy moim grobie. Jego ukochany zegarek.
- Ehem - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić. A może lepiej wrzucić suszarkę do wanny? Uniknę przynajmniej konsekwencji. Zaraz, zaraz...
- WODA! - przepchnęłam Miśka, aż obrócił się o 360 stopni wokół własnej osi. Za późno. Wokoło wanny rozpryskane zostały ogromne kałuże.
- Kretynie, nie mogłeś zakręcić?! - wrzasnęłam do brata. Nie odezwał się on, a głos z zamkniętego pokoju. Jeśli mnie uszy nie mylą, było to coś w stylu "Życie wam niemiłe, że zdzieracie ryje w środku nocy?!'' Odezwał się rozbudzony.
Chapnęłam ciemne szmaty leżące na pralce i rzuciłam na podłogę. Spociłam się jak pedofil w przedszkolu, wycierając doszczętnie najmniejszą kroplę wody. Przemoczone do granic możliwości dwa materiały wykręciłam nad przeklętym zlewem i... otóż to. Czy ktoś może mieć większego pecha ode mnie? Myślałam, że wykorkuję, rozwijając wspomnianą wcześniej ''szmatę''. Okazało się, że w desperacji użyłam zbysiowego stroju treningowego, a napis "Jastrzębski Węgiel" na koszulce nieprzyjemnie jebał po oczach. Skąd mam pewność, że to Bartmana? Drugim materiałem okazały się spodenki, oznaczone numerem 9. Kilkadziesiąt słów sypiących się chwilę potem z moich ust niczym łupież należałoby wypowiadać co najmniej po godzinie dwudziestej drugiej, na dodatek wyprosić osoby nieletnie.
- Ogarnijże się, kobieto, teraz już nic nie wskórasz! - wmawiałam sobie, pochylając się nad zlewem. Całe chęci zeszły ze mnie jak powietrze. Przemoczony strój rozwiesiłam nad wanną, a skrzynkę z narzędziami walnęłam w kąt. Marnowaniem czasu byłoby odkręcanie zbiornika, zegarek zapewne już dawno trafił do kanalizacji. Zrozpaczona poczłapałam do swojego pokoju, na wszelki wypadek barykadując drzwi krzesłem. Wkurwionemu Bartmanowi wszystko może wpaść do głowy. A może raczej do ręki?

Wtorek, siódma rano. Całą noc przeleżałam, wgapiając się w sufit. Jeszcze nigdy myśl o konsekwencjach nie przysporzyła mi takiego strachu. Zwykle niszczenie zbysiowego mienia kończyło się rykiem samego zainteresowanego i moim histerycznym śmiechem. A dziś? Dziś miało być inaczej.
Zgrzyt otwieranych drzwi. Przełknęłam głośno ślinę. Kwiczące pod ciężarem zielonookiego panele uświadomiły mi, że kieruje się do łazienki. Chwilę potem dźwięk otwieranych sąsiednich drzwi. Najwidoczniej niewyspany Misiek żółwim tempem skierował się do kuchni. Nakryłam się kołdrą, czekając na najgorsze. Zapewne nie będzie potrafiły wyobrazić sobie mojej miny, kiedy kilka minut później bez żadnego jazgotu obydwaj panowie opuścili mieszkanie. Wyleciałam jak z procy do łazienki, gdzie doznałam stanu osłupienia. Żadnego śladu pobojowiska, strój jak wisiał tak wisi, narzędzia nieruszone. Moją uwagę przykuła karteczka leżąca na książce, której ze swojej bezmyślności nie odłożyłam tam, gdzie jej miejsce. Chwyciłam skrawek papieru i zabrałam się do czytania.

"Droga Julio,
z wielką przyjemnością informuję Cię, że dopięłaś swego. Zapewne gdyby nie moje przymulenie po wypiciu kilku puszek Red Bulla, dzisiejszego ranka rozpaczałabyś z powodu braku włosów na głowie. Jeszcze jeden taki numer, a odegramy wersję balkonową w wersji współczesnej. Ja na górze, a Ty na dole z bagażami w ręku. Miło, że nie omieszkałaś również zostawić w spokoju mojego stroju treningowego, jakże wygodnie będzie się ćwiczyło w samiuteńkich gaciach. Całuję rączki,
Twój wkurwiony Romeo."

Doprawdy zabawne. Ale jednak dało mi nieco do myślenia.

Godzina dwunasta. Siedziałam w autobusie kursującym do Jastrzębskiego Zdroju z różowiutką torebką na prezenty na kolanach. Już zaspokajam waszą ciekawość, co znajduje się w środku. Otóż wewnątrz oczojeba umiejscowiony został wyprany i idealnie wyprasowany strój treningowy Zbyszka, a także zegarek, praktycznie brat bliźniak wczorajszego topielca. Z początku ubolewałam nad kupnem czasomierza, gdyż za te pieniądze zamierzałam wytatuować olbrzymią jaszczurkę na plecach. Cóż, czego się nie robi dla uratowania dupy i godności.
Kilkanaście minut później moja noga przekroczyła wejście do jastrzębskiej hali. Z podniesioną głową wparowałam na salę, nie zważając na podenerwowanego trenera. Najwidoczniej słyszał co nieco o moich wybrykach. Zauważyłam gapiącego się na mnie Nemera. Poruszył charakterystycznie brwiami i puścił do mnie perskie oko, po chwili jednak rezygnując z tych końskich zalotów. Mój wzrok chyba zbyt dobitnie mówił "spierdalaj". Zmierzyłam całą salę w poszukiwaniu mojego poszkodowanego. Aż przygryzłam wargę, widząc biedaka w przyciasnym podkoszulku i okropnie obcisłych spodenkach. Ruszyłam w jego stronę, czując się jak galareta. Stanęłam obok niego, przełykając gulę w gardle. O dziwo, spojrzał na mnie, całkowicie beznamiętnie.
- Czego? - oho, humor raczej nie dopisuje.
Wyciągnęłam zza pleców różowy prezent i uśmiechnęłam się niewinnie.
- Przepraszam - zanotujcie to w jakiś notesach, Samanta Kubiak od niepamiętnego czasu użyła magicznego słowa.
Zbyszek też był zaskoczony.
- Ty przepraszasz? - słowo daję, zaraz gały wyjdą mu z orbit.
- Dobrze słyszałeś, a teraz bierz tę torebkę, zanim cofnę swoje słowa!
Zachichotał pod nosem i z entuzjazmem zajrzał do środka. Wyciągnął swój strój i z iskierkami w oczach oglądał zegarek.
- Wiesz co Sam, zaskakujesz mnie. Najpierw wrzucasz jeden do zlewu, a następnie kupujesz drugi. Dzień dobroci dla zwierząt, czy co?
- Zibi, przysięgam, że to nie było specjalnie. Nie jestem aż tak wredna, żeby pozbawiać cię jednego z najukochańszych przedmiotów - tak szczera też od dawna nie byłam.
W odpowiedzi wyszczerzył zęby i dziwnym trafem, przyciągnął mnie do siebie. Reasumując, wylądowałam w bartmanowych ramionach i jest mi całkiem przyjemnie. O ile dobrze pamiętam, ostatni raz założyliśmy ze Zbyszkiem niedźwiadka po wygraniu przez niego i Miśka Mistrzostw Europy w siatkówce plażowej. Ja byłam wtedy kurduplowatą brunetką ze ślicznymi warkoczykami, a on chuderlawym chłopakiem w ciuchach po "starszym bracie". Nieźle, nieźle.
Słysząc idiotyczne pogwizdywanie ze strony Nemera i Luciano, ochoczo wystawiłam w ich stronę środkowy palec i z satysfakcją wtuliłam się mocniej w Bartmana. Głupio tak powiedzieć, ale jest milej niż w ramionach Miśka. Zdecydowanie milej.

~*~
Ale głupota, Jezuniu najsłodszy. Zegarek w zlewie to kopia sceny z mojego życia, jedynie zamiast elektronicznej zabawki to były złote kolczyki, uła.
Różowo się robi? Może i z początku trochę posłodzę, ale później będzie wręcz odpychająco. Plan na całe opowiadanie już mam, wystarczy spisać.
Mam jeszcze jedno pytanko: Którego siatkarza wolałybyście w kolejnym opowiadaniu? Do wyboru Michał Bąkiewicz bądź Michał Łasko, potrzebuje bardziej dojrzałego faceta i zdecydowanie starszego. ;)
Wypadałoby w końcu napisać coś na Herosach. Nawet nie wiecie, jak mi się nie chcę, ale prośby są, więc zostaną wysłuchane. ;)

3 komentarze:

  1. Szczerze wolała bym Patryka Czarnowskiego...
    no ale jak mam wybierać to chyba Michała łasko (tak wiem ze to już nie aktualne pewnie..ale tylko chce byś znała moją opinie)

    OdpowiedzUsuń
  2. A to Ci dopiero numer z zegarkiem! :) Uwielbiam te przekomarzania, te dogryzania sobie wzajemnie! :)
    Samanta przeprasza? Okazuje skruchę? Toż to trzeba gdzieś zapisać! :)

    PS. Michał Łasko sprawdził się w stu procentach na matrymonialnej! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, zapomniałam napisać, że współczesna wersja Romcia i Julci wymiata! :)

      Usuń